Pisząc swoje prace dyplomowe powrócił do mnie temat
wypożyczania i kserowania fragmentów książek. Z jednej strony z uwagi na fakt,
że spora część potrzebnej literatury jest za droga by ze studenckiej kieszeni
ją kupić, z drugiej strony dlatego, że nawet jeśli w akcie desperacji byłam
bliska zapłacić za niezbędna książkę odkrywałam, że nie ma jej ani w
księgarniach, ani na portalach aukcyjnych. I wydawało się, że jest dobrze jeśli
książkę udało znaleźć się w katalogu bibliotecznym, bo to już przecież na
wyciągnięcie ręki. Niestety, byłoby zbyt pięknie. Bo a to książek wystarczy dla
marnych kilku procent na kierunku, a to są tylko do użytku na miejscu… Przecież
wszyscy wiemy, że podręczniki najbardziej potrzebne są przed sesją! Tak oto
zaczęło się „tanie” kserowanie, za 4-6 groszy za stronę. Tak oto podręczniki można
było mieć za mniej niż dychę, z bindowaniem plus kilka złotych, ale
przynajmniej się nie walają luzem.
źródło: www.ledovo24.pl |
Niestety, kserówki lubią się gubić, niszczyć po wrzuceniu do
torby i co najgorsze ważyć niemiłosiernie dużo! Drukowanie w domu, nawet
dwustronnie, tez potrafiło dokładać kilogramów. Zatem, żeby chociaż częściowo
mi ulżyć pojawił się w torbie tablet z niższej półki cenowej. Do czytania
jednak wystarcza w zupełności. Część książek dało się znaleźć błąkające się
gdzieś po Internecie, ale niektórych niestety nie. Tak oto nadal bywałam stałym
klientem ksera. Co jednak zrobić, gdy z racji grubości książki jej kserowanie
nie wychodzi zbyt czytelnie, a już za dwa dni trzeba ją oddać? No to zeskanujmy
na własny użytek! Niestety, albo napotkamy ten sam problem co pani w kserze,
albo będziemy się długimi godzinami bawić skanując na płaskim skanerze stronę
po stronie. Czasem jeszcze coś się rozjedzie, czasem źle przyciśnie i nadal
mało widać. I kiedy już byłam gotowa zwątpić w to, że coś da się wymyślić,
przypomniałam sobie o czymś, co kiedyś wydawało mi się absolutnie zbyteczne. Co
takiego? Skaner ręczny. Zakładając, że by się sprawdził, to szybko odpracowałby
swoją cenę. Pominę już ile zachodu zajęło mi znalezienie takiego sprzętu w
Warszawie, bo na wysyłkowe oferty nie było czasu, w końcu za 280 zł w moje ręce
trafiło podłużne, całkiem schludne coś.
Niezwłocznie zaczęłam testować. Pierwsze wrażenia? Szybko i
wyraźnie udawało się zeskanować potrzebną literaturę. Sześć książek po 100-300
stron każda zajęło mi nieco ponad 3 godziny! Całości było nieco ponad 1200
stron, co nawet biorąc pod uwagę, że kilka książek dałoby się skserować na
upartego po 2 strony na jedna kartkę A4, kosztowałoby jakieś 40 zł w najtańszym
kserze w mieście. Niestety, w krótkim czasie te 1200 stron stałoby się zbędną
makulaturą. Jednak jak dla mnie, samodzielne zeskanowanie ma tą zaletę, że
nadaje się też do książek, których z biblioteki wynieść po prostu nie można. No
i trzy kolejne plusy – skanowane kartki nie zajmują miejsca, nie gubię ich tak
łatwo i nie obciążają mojego kręgosłupa! A biorąc pod uwagę jak często w czasie
studiów istnieje konieczność kserowania, jestem pewna, że zakup szybko się
zwróci.
Dixy
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz