źródło: www.design55online.co.uk |
Jakiś czas temu w Polsce pojawiły się butelki Bobble.
Większość osób, które miałam okazję zapytać o opinię na temat samej idei tego
produktu miała mocno mieszane uczucia. I o ile idea, czyli zmniejszenie ilości
plastikowych butelek trafiających każdego dnia na wysypiska śmieci, wydawała
się im słuszna, to pojawiały się liczne wątpliwości dotyczące bezpieczeństwa
tego produktu. Moja przyjaciółka słysząc, że do Bobble wlewam zwykłą,
nieprzegotowaną kranówę, aż się wzdrygnęła i podsumowała moje poczynania takimi
oto słowami: „O fuj! Przecież w tej wodzie jest mnóstwo bakterii. Żeby ona chociaż
przegotowana była… Ja rozumiem, że w Stanach tak z kranu leją, ale tam mają
przecież lepszą wodę”. Nie powiem, że gdzieś z tyłu głowy nie miałam podobnych
obaw co ona. I chyba ze świecą szukać osoby, która nie miałaby takich obaw
wiedząc, że w Warszawie woda w kranie płynie z… Wisły! Ok, ok. Nie
bezpośrednio! Przecież nikt nie chce truć Warszawiaków (przypominam, iż
nawoływanie do trucia itp. z uwagi na pochodzenie jest prawnie zabronione!).
Woda jednak czerpana jest „spod” rzeki, później trafia do filtrów i tak oto
dzięki Grubej Kaśce i Spółce pojawia się w stołecznych kranach. A jaki stan
czystości prezentuje Wisła na wysokości stolicy chyba wszyscy wiemy… A jak nie
wiemy, tak dla pewności o tutaj mamy godny zaufania link pokazujący jak to
jest: http://www.rmf24.pl/tylko-w-rmf24/wiadomosci/news-sprzatane-tylko-brzegi-koryto-wisly-musi-poczekac,nId,635670#
Jednak szukając na własną rękę informacji mówiących co i jak
z tym bezpieczeństwem nieprzegotowanej kranówy, dotarłam do informacji, w
których Sanepid twierdził, że wszystko jest ok. Bez mikrobów i szkodliwych
substancji, a nawet, że śmiało można pić „na surowo”! Doskonale jednak pamiętam
panikę nauczycieli, kiedy to w podstawówce pijałam wodę prosto z kranu – bo była
zimniejsza niż z automatu, akurat pod ręką i… gratis ;) (tak od dziecka miałam
pewne zboczenia). Pamiętam też, jak w 5 litrowych butelkach wywoziło się w
latach 90tych wodę z domu na wsi w Beskidzie Żywieckim do położonego jakieś
60km dalej miasta. „Bo u Babci woda w kranie jest jak mineralna, nie to co w
mieście”. Prawdy w tym wypadku trochę jest, gdyż ujęcie wody z którego owa „kranówa”
pochodzi znajduje się tuż obok punktów czerpania wody dla Żywca Zdrój. I może
to moja autosugestia, ale tam woda naprawdę smakuje inaczej. Tam też oswoiłam
się z piciem prosto z kranu – moja Babcia stanowczo potępiała butelkowane wody.
Bo jak to? Płacić za wodę?! Skoro w domu leci sama. Może i dlatego łatwiej było
mi zaryzykować zakup Bobble. Choć nie ukrywam, że do zakupu przyczynił się jej
prosty, a jednak jak dla mnie atrakcyjny wygląd. I fakt, że kolor mogę sobie co
pewien okres zmienić, tak dla różnorodności.
Dla tych, którzy o Bobble nie słyszeli, krótkie
wprowadzenie. Ideą przyświecająca butelce jest zmniejszenie ilości plastikowych
butelek trafiających na wysypiska śmieci. Butelkę, według instrukcji
producenta, napełniamy wodą z kranu, nakręcamy „dziubek" połączony z
filtrem z węgla aktywnego a potem pijemy jak ze sklepowych butelek z ustnikiem.
Przed pierwszym użyciem oczywiście myjemy butelkę, a pierwszą porcję wody
wylewamy przez filtr, żeby wypłukać ewentualne drobinki węgla aktywnego. Nie są
one w żadnym wypadku szkodliwe dla ludzkiego organizmu, ale mogą przeszkadzać.
Plastikowe elementy butelki i filtra są wolne od potencjalnie szkodliwych
substancji takich jak: BPA (bios fenol A), PCV (polichlorek winylu) i ftalanów.
Co więcej została zaakceptowana przez rządową Agencję ds. Żywności i Leków FDA,
co najwyraźniej w Stanach wzbudziło zaufanie konsumentów., bo cieszy się tam
sporą popularnością. Same butelki występują w dwóch pojemnościach: 550ml i 1l.
Filtr wystarcza na dwa miesiące lub 150 litrów. Czyli założone przez producenta
zużycie wody to jakieś 2,5 litra.
Ja swoją pierwsza Bobble kupiłam w sposób absolutnie
nieplanowany. Wpadłam na nią na zakupach i zaczarował mnie sam pomysł. Tak oto
od grudnia, czyli już ponad pół roku, piję. Zamiast wody, jednak nie stroniłam
od butelkowanych (no niestety) kolorowych napoi. Zawsze to jednak te butelki
wody mniej. Co więcej, wreszcie mogłam zapomnieć o targaniu ze sklepu zgrzewek
mineralnej i upychaniu ich w kuchni czy pokoju. Uwierzcie mi, przy moim metrażu
to ulga! No, i samo noszenie zgrzewek do przyjemnych nie należy – wchodząc po
schodach „radośnie” zahaczam nimi o schody. Tak to jest z moim wzrostem.
Jak wrażenia po tych kilku miesiącach? Bardzo pozytywnie,
serio. Mam, niestety, wrażliwy układ pokarmowy, który ani razu nie
zaprotestował w trakcie używania Bobble. A przy takim czasie użytkowania to już
o czymś świadczy. Ponieważ jednak nie zawsze mam ochotę na czystą wodę,
zdarzało mi się eksperymentować. I choć Bobble zaprojektowano do używania z
wodą bez dodatków, dolewałam do niej klasyczny syrop owocowy i nic złego się
nie stało. Choć producent przyznaje, że nie testował butelki z niczym poza wodą.
Jak dla mnie jednak, czasem wygodniej napić się ze szklanki, a przelewanie wody
z butelki do szklanki przez dziubek trwa dłużej, niż w wypadku zwykłej butelki.
Dlatego, mając pozytywne już doświadczenie, dokupiłam do pełni radości dzbanek.
Dzbanki występują w jednym rozmiarze – 2 litry. I tutaj zasada jest odrobinę
inna niż przy butelce, gdyż woda filtruje się w momencie wlewania a nie picia.
Zatem już bez obaw o bezpieczeństwo filtra można dodawać sobie smakowe dodatki.
Jak na swoją pojemność to dzbanek faktycznie, jest kompaktowy. I naprawdę
przyjemnie się prezentuje. Jest jednak jeszcze jedna rzecz odróżniająca go od
butelki – kolor wymieramy raz i taki już mamy, bo pokrywka i koszyczek, w
którym umieszczamy filtr nie są sprzedawane w zestawie z nowymi filtrami. Nie są
sprzedawane nawet odrębnie. Oczywiście, na komfort picia to nie wpływa.
Czy jednak wydanie na dzbanek kwoty 79,90 zł i butelkę 49,90
zł (każdy gotowy do użytku, z jednym filtrem w zestawie ;)) może być eco2?
Jeśli faktycznie powstrzymamy się od kupowania butelkowanej wody, przechodząc
na opisaną alternatywę, to jasne! A jak bardzo? No właśnie tak się składa, że
nigdy tego nie liczyłam dokładniej. Ba! Nie próbowałam nawet powstrzymywać się
od dalszego obcowania z taką choćby CocaColą. Zatem, w myśl ekologii i ekonomii
sama sobie postanowiłam rzucić wyzwanie, które mam nadzieję tutaj opisać.
Spróbuję przez miesiąc funkcjonować tylko na Bobble’owym rozwiązaniu. A dla
tych, którzy jak ja dotychczas, chcieliby jednak stosować Bobble tylko zamiast
butelkowanej wody, ale nie rezygnować z innych napoi, podliczę ile wody udało mi
się zużyć i ile kosztowałaby to przy spożywaniu klasycznej mineralnej. Zatem, wyzwanie
czas zacząć. Niniejszym od 22 lipca zaczynam dokumentację ;) A żeby nie
zanudzać, poza jutrzejszym opisem dnia pierwszego, raportować będę co niedziela
cały tydzień. Przy okazji zrobię coś dla siebie – miesiąc bez gazowanych
przyjemności ;)
Trzymajcie kciuki (bo naprawdę mi się przydadzą!)
xoxo Dixy
kranówkę filtrowaną pije już od dawna
OdpowiedzUsuńmoje dziecko też
teraz też sami w domu robimy wodę sodową
bo nam brakowało bąbelków
butelkowaną wodę kupuje w podróży kilka razy w roku
Miło słyszeć :)
OdpowiedzUsuńA sodową jeśli mogę spytać jakim sposobem? Jakiś czas temu, właśnie z uwagi na to, że pijąc niegazowaną często brakowało mi bąbelków zastanawiałam się nad Soda Stream. Nie wiem niestety jak w eksploatacji wychodzi - bo nie znam nikogo stosującego.
mam właśnie sodasteam
OdpowiedzUsuńwkład na dość długo starcza
mamy chyba najtańszy model
w ciągu roku ok 2 razy nabój z gazem już wymienialiśmy
wymiana jego to ok 30 zł
Kiedyś obiło mi się o uszy, że to ponad stówę kosztuje, ale właśnie doczytałam na stronie producenta, że można naboje napełnić za cenę samego gazu i wtedy faktycznie, jest dużo taniej.
OdpowiedzUsuńOd jakiegoś czasu znowu zastanawiam się nad kupieniem sobie takiego ustrojstwa, a Twoje komentarze mnie utwierdzają w tym pomyśle ;)
Jakiś czas temu gdy oczytywałem się na temat toksplazmozy, ze wzgędu na to, iż chciałe mieć kota a te stworzonka są głównie obwiniane za roznoszenie tej choroby, doczytałem informację,że po pierwsze:
OdpowiedzUsuń- szybciej człowiek zarazi kota toksplazmozą niż odwrotnie, a po drugie
- 80% zakażeń toksoplazmozą dochodzi poprzez zjedzenie surowego mięsa lub niedogotowanego oraz poprzez picie nieprzegotowanej wody.
Więc moje pytanie brzmi czy picie wody z kranu jest rzeczywiście takie bezpieczne jak się mowi?
Ja na wszelki wypadek zrezygnowałem z tego zwyczju.
Toksoplazmoza to akurat temat bardzo mi bliski - z autopsji. Tak, to prawda, że zarazić się od kota nie tak łatwo (jeśli kot ma toksoplazmozę, to można zarazić się poprzez kontakt z odchodami. Oczywiście, umycie rąk po kontakcie dłonią załatwia sprawę).
UsuńJa zaraziłam się niestety przez surowe mięso - był taki okres, że jedyną formą mięsa po jakiej nie miałam sensacji żołądkowych był tatar...
Jednak toksoplazmozy w kranie być nie może. Raz, że nie zawsze ginie przy 100 stopniach, więc i gotowanie wody mogłoby nie pomóc, dwa, że wodociągi miejskie w życiu by się nie wypłaciły z odszkodowań i kar. Możliwość zakażenia poprzez "surową" wodę dotyczy głównie picia wód pochodzących z jezior - choćby zachłyśnięcie się w czasie kąpieli może być źródłem zakażenia.