sobota, 24 sierpnia 2013

Ostateczne rozwiązanie kwestii komarów i innych nieproszonych gości

I zgodnie z postanowieniem poczynionym wczoraj, wylądowałam na wystawie roślin owadożernych. Co prawda później niż planowałam (zakładałam, że dotrę tam na 10tą... ale zanim wygramoliłam się z łóżka była już 13... o tym obok), ale ważne, że w ogóle.
Sprawdziłam, nakarmione i trawiące roślinki nie śmierdziały! Wbrew tak wielu plotkom... Choć jak się w międzyczasie dowiedziałam, główne źródło informacji o nieprzyjemnym zapachu dokarmiało muchołówkę mielonym mięsem (ale to jeszcze w latach 80tych, więc załóżmy, że dostęp do informacji mógł być uboższy). Co ważne, na miejscu spotkałam doświadczonych pasjonatów tego typu roślin. Opowiadali o nich z taką czułością, jak ja o swoich drzewkach bonsai, czy bluszczach, do których szczególne uczucie żywię w związku z ich źródłem pochodzenia ;) I jak tak opowiadali, a ja przyglądałam się tym dość specyficznym roślinom, zaczęłam dostrzegać w nich swego coś uroczego.
źródło: www.roraima.pl
Pierwsza rzecz jaka mnie zaskoczyła to to, że do walki z drobnymi owadami jak komarzyce i wszelkie meszki czy owocówki, nadaje się każda roślina poza...muchołówką. Ta woli większe owady (z uwagi na fakt, ze te mniejsze nie powodują zamknięcia pułapki). Niektóre dzbaneczniki potrafią skonsumować nawet mysz czy małego ptaka (takiego wielkości wróbla)! Zatem może lepiej nie wieszać ich w ogrodach ;) Niestety, choć są one naprawdę ciekawe i dekoracyjne, wymagają lekkiego przygotowania - miejsca do zawieszenia lub jakiegoś podwyższenia, tak żeby kielichy mogły spokojnie zwisać. Wiedząc, że póki co nie mam takich warunków, uznałam że na pierwszy ogień pójdzie kapturnica (o taka jak ta na zdjęciu obok), bo radzi sobie z niechcianymi przeze mnie drobnymi owadami. Miałam spory dylemat, bo wbrew pozorom są dość barwne. Wyboru ładnego okazu nie ułatwiają też standardowe "przemysłowe" doniczki, w jakich sprzedaje się wszystkie rośliny w takich miejscach. W przeciwieństwie do standardowych roślin, te zdecydowanie wymagają odpowiedniego wyeksponowania ich walorów. Coś co ma kwiat nawet w takiej doniczce wygląda atrakcyjnie, choć w ładnej osłonce jeszcze ładniej. Te na pierwszy rzut oka wydają się nijakie, ale jeśli dać im dobre tło, nagle okazują się naprawdę atrakcyjne. I całe szczęście, że okazy wystawowe (nie na sprzedaż) były ładniej wyeksponowane. To one przekonały mnie do wyboru. I fakt, że kapturnice kwitną, a ich kwiat podobny jest do małego storczyka.
źródło: www.roraima.pl
Oczywiście, idąc z nastawieniem, że kupię muchołówkę, nie mogłam o niej zapomnieć. Co prawda nie jest to wybrana wcześniej na stronie "Pink Venus", a zielono-czerwona odmiana. Jakoś tak ta jej intensywna czerwień z daleka wpadła mi w oczy, więc uznałam, że niech i tak będzie. Choć fakt, długo się wahałam czy ta, czy może jednak taka cała ciemna... No niestety, takie wybory zajmują mi nieco czasu ;) Koniec końców na moim parapecie zdominowanym przez różne odcienie zieleni, wybrana delikwentka bardziej pasuje. Swojej póki co zdjęcia zrobić nie mogę, bo po drodze trochę się podotykała i zamknęła pułapki. Czyli za jakiś tydzień będę mogła podziwiać jej czerwień ;)
Tymczasem albo to muszki postanowiły dziś mnie nie odwiedzać, albo to kapturnica spisuje się na medal. Jako, że się nie zamyka, nie mogę sprawdzić czy coś złapała. Ważne jednak, że nie widzę żadnych latających intruzów ;) Czyli wygląda na to, że w końcu uda się rozwiązać mój odwieczny problem. A to wszystko bez zapachu, bez konieczności pamiętania o użyciu sprayu, bez chemii i jakichkolwiek innych dodatków.
Takie rozwiązanie problemu kosztowało mnie 43 zł. Plus ulgowy bilet do ZOO za 15 zł, ale to przynajmniej dało mi pretekst do spędzenia tam paru godzin ;)


4 komentarze: