Może pora nieco dziwna na pisanie, ale cóż, jak bezsenność to bezsenność. I z doświadczenia wiem, że nie ma co leżeć i czekać, aż nadejdzie sen. Od wiercenia się bywa jeszcze gorzej... Za to leżąc tak, pomyślałam, że podzielę się swoją ostatnią koncepcją ostatecznego rozwiązania kwestii komarów. Pomógł mi w tym widziany dziś na mieście plakat...
Nie wiem jak sprawa ma się w Waszym przypadku, ale mnie wszelkiej maści owady po prostu uwielbiają gryźć. A potem, dzięki swojej alergicznej jak diabli naturze, muszę znosić ogromne bąble i inne "przyjemności". Wiedzieliście, że nawet takie maleńkie polskie pajączki potrafią dziabnąć? Nawet tego nie czuć, ale bąble są (u alergika, u normalnych cieszących się zdrowiem nie zaobserwowałam). Sama byłam w szoku dokonując tego odkrycia.
Testowałam apteczne spraye - i tak jeden przypadł mi do gustu (Moskiter firmy Tactica). Jak na tego typu sprzęt ma dość nietypowy zapach, dzięki zawartym olejkom eterycznym. Można tak o dziwo znaleźć (i poczuć) nawet wanilię! No ale ok, skórę zabezpiecza, z tym że pryskając nim pomieszczenie musiałam wysłuchiwać czasem narzekań przyjaciółki, że to niby przez ten zapach ją głowa rozbolała. No i niestety, przy swoich migrenach to i mnie wszelkie zapachy przeszkadzają... Co gorsza, nie załatwia to kwestii latających intruzów w powietrzu! Ok, mniej gryzą, ale ciągle są. I muszę patrzeć, jak meszki bawią się w akrobatów. Podlatują do "żarówek" (LED), a potem opadają sobie bezwładnie i jakieś 30 centymetrów od podłogi lecą znów do światła i tak w kółko... Spadają mi czasem na łóżko, czasem na klawiaturę... A bywa ich tyle, że i aniołowi cierpliwości by zabrakło.
Pojawił się pomysł lampy owadobójczej. I nawet już przymierzałam się do takiego zakupu. Jednak ciągle mam wrażenie, że to ten dźwięk (bzzt) wydawany przy rażeniu delikwenta prądem, jest jakiś taki mało przyjemny... I do tego sprzątanie trupów! Mało przyjemne musicie przyznać... A dziś tak się złożyło, zderzyłam się ze słupem (dosłownie!) i na wysokości moich oczu pojawił się plakat z hasłem "Poznaj drapieżne piękności". Już kiedyś chodził mi po głowie zakup muchołapki, ale z braku wiedzy i przez zasłyszane opinie, iż śmierdzą uznałam, że jednak odpuszczę ten pomysł. Popytałam trochę miłośników roślin owadożernych i wszyscy zarzekają się, iż nie śmierdzą. Wiadomo jak to jest z pasjonatami czasem, więc uznałam, że ich zdanie jest dla mnie cenne, ale ważniejsza jest autopsja. Skoro jak dla mnie brukselka niemiłosiernie śmierdzi przy gotowaniu, po ugotowaniu z resztą też, a dla większości moich znajomych nie... to może i tu zdarzyć się podobnie. Zatem plan na jutro - udać się do zoo i sprawdzić jak to z tym zapachem jest.
Kusi mnie też fakt, iż prezentowane na stronie współorganizatora muchołapki są o wiele bardziej barwne niż te w marketach. Byłaby zarazem ładna i przydatna. Upatrzyłam już sobie pewną uroczą damę w odcieniu fuksji ;) Organizator zapewniał oczywiście, iż oferta będzie bogatsza, niż prezentowana na stronie. Jeśli tylko roślinki faktycznie, okażą się nie mieć nieprzyjemnej aury, to byłyby idealnym rozwiązaniem. Eliminowałyby problem owadów w zamian za miejsce na parapecie, wodę i światło słoneczne. Jedna roślinka więcej nie zmieni aż tak zużycia wody na potrzeby podlewania, zatem taka darmowa siła robocza bardzo do mnie przemawia. Przy okazji nie byłoby dźwięku jak w wypadku lampy... i sprzątania zwłok! Nie muszę już chyba mówić, że byłoby to podwójnie eco rozwiązanie ;)
Może ktoś z Was ma jakieś doświadczenia w zakresie pozbywania się niechcianych gości? W postaci owadów, oczywiście!
Dixy
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz